Zdarzenie miało miejsce w ostatnim dniu kampanii przed drugą turą wyborów prezydenckich 22 maja 2015 r. na Rynku Staromiejskim w Toruniu, gdy prezydent Bronisław Komorowski zmierzał na dziedziniec dawnego ratusza na wiec wyborczy.
Według aktu oskarżenia D. wybiegł z tłumu, ominął umundurowanych policjantów, a następnie próbował uderzyć prezydenta lewą ręką, w której trzymał foliową torbę. Interweniowali funkcjonariusze BOR. W reklamówce, którą trzymał napastnik znajdowała się żółta koszulka z wizerunkiem płodu i napisem "Ratuj mnie" oraz adresem antyaborcyjnej strony internetowej. W drugiej ręce mężczyzna miał ulotki i zdjęcia płodów po aborcji. Po przekazaniu Remigiusza D. przez BOR w ręce policji miał się szarpać z funkcjonariuszami i nie reagować na wezwania do zachowania spokoju.
Proces w tej sprawie toczył się w Sądzie Okręgowym w Toruniu, w poniedziałek zamknięto przewód sądowy i wysłuchano oskarżyciela oraz obrony. Wyrok sąd ogłosi 3 marca.
W mowie końcowej prokurator Magdalena Wójcikiewicz-Syczyło powiedziała, że zebrany materiał dowodowy w sprawie, m.in. zeznania świadków, nagrania filmowe i fotografie, w pełni uzasadnia czyny zarzucane Remigiuszowi D. w akcie oskarżenia: czynną napaść na prezydenta RP oraz naruszenie nietykalności cielesnej dwóch interweniujących policjantów i ranienia trzeciego funkcjonariusza.
Prokurator wniosła o wymierzenie oskarżonemu za pierwszy czyn kary roku pozbawienia wolności, a za pozostałe - ośmiu miesięcy pozbawienia wolności i orzeczenie kary łącznej 1,5 pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na 5 lat. Wnioskowała też o zobowiązanie Remigiusza D. do zamieszczenia przeprosin pokrzywdzonych na pierwszej stronie ogólnopolskiego dziennika oraz zasądzenia 500 zł jako zadośćuczynienie na rzecz policjanta, który doznał obrażeń.
Podkreśliła, że prezydent RP jest najwyższym przedstawicielem państwa i narodu, wyrazicielem autorytetu, jedności i trwałości państwa, gwarantem bezpieczeństwa, a zamach na prezydenta jest jednocześnie zamachem na bezpieczeństwo państwa. Wójcikiewicz-Syczyło zaznaczyła też, że z zeznań przesłuchanego w sprawie Komorowskiego wynika, że poczuł się zagrożony niespodziewanym atakiem Remigiusza D. Podkreśliła też, że gdyby nie szybka interwencja BOR doszłoby do uderzenia prezydenta.
Obrońca Mariusz Trela w swoim wystąpieniu starał się dowieść, że jego klient jest niewinny, gdyż nie sposób dowieść zamiaru czynnej napaści na prezydenta i ataku na policjantów. Przekonywał, że jego celem było jedynie wręczenia prezydentowi ulotki z postulatami obrony życia i porozmawiania z prezydentem o aborcji.
Adwokat podnosił też, że Remigiusz D. po odepchnięciu go przez funkcjonariuszy BOR i przekazaniu policjantom, starał się wyswobodzić z ich rąk, bo zagubił but, a jednego z policjantów szturchnął przypadkowo. Obrońca i oskarżony wnieśli o wydanie wyroku uniewinniającego.
Remigiusz D. przed sądem odpowiadał z wolnej stopy. W dniu zdarzenia był kilka godzin zatrzymany, zwolniono go po przesłuchaniu przez prokuratora. Zastosowano jedynie poręczenia majątkowe i dozór policji, który później uchylono.
W toku procesu Remigiusz D. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Przebieg zdarzenia opisany w akcie oskarżenia potwierdzili w swoich zeznaniach były prezydent Komorowski oraz funkcjonariusze BOR i policji.
To co pamiętam, to to, że miał coś w ręku. Odebrałem to jako jednoznaczny atak i zagrożenie - powiedział 20 października 2016 r. w sądzie były prezydent. Na ogół nikt, kto chce coś wręczyć, nie skacze w górę z uniesioną ręką i nie trzyma czegoś w rękach. Nigdy takich problemów nie ma, bo prezydent idzie otoczony nie tylko przez ochronę BOR, ale również urzędników, więc każdy kto chce zgłosić potrzebę rozmowy albo coś wręczyć może to wręczyć towarzyszącym prezydentowi urzędnikom - dodał.
Komorowski mówił, że jeździł wówczas po całej Polsce, a w wielu miejscach "występowały zorganizowane grupy, które tworzyły klimat takiej wrogości i pokazywały dezaprobatę dla mojej obecności".
W czasie rozprawy odczytano też zeznania złożone przez Komorowskiego w prokuraturze. Mówił wtedy, że w czasie zdarzenia pomyślał, że jest to nowa sytuacja: agresja słowna jest zastępowana agresją fizyczną przeciw niemu; zachowanie D. odebrał jako atak, a nie element demonstracji. Zeznał też, że mężczyzna nie dotknął go fizycznie. Były prezydent w sądzie potwierdził te zeznania.