"Brick Mansions. Najlepszy z najlepszych" jak podrzędny klip kiepskiego rapera [RECENZJA]
Tytułowe Brick Mansions to uosobienie cywilizacyjnej apokalipsy – dzielnica, do której nie dociera ani ręka sprawiedliwości, ani jej egzekutor, czyli biały anglosaski mężczyzna w garniturze. Na wyludnionych ulicach króluje chaos, przemoc i narkotyki, a wszystko to jest dziełem potomków pierwszych Afrykanów przybyłych na ten ląd. Tak, film Camille'a Delamarre'a jest zarówno nieznośnie czarno-biały w przekazie, jak i bezbarwny w treści. Ale najsłabiej wypadają momenty, kiedy "Brick Mansions" nabiera czerwono-biało-niebieskich rumieńców, a politycznego wydźwięku nie zagłusza nawet głośny rap.