„Listę Przebojów” pamiętam z czasów, gdy słuchało się jej w piątek wieczorem, a w następnym tygodniu w kiosku kupowało drukowaną broszurkę z ostatnim notowaniem. W czasach przedinternetowych to było okno na świat. Także dlatego, że stałym elementem audycji była korespondencja Wojciecha Żórniaka z Waszyngtonu, który opowiadał, co tam na szczycie listy Billboardu, a Alina Dragan z Amsterdamu, oprócz informacji muzycznych, relacjonowała po prostu, czym ludzie żyją na wciąż odległym Zachodzie. Do tej pory pamiętam kilka dowcipów o Belgach, opowiadanych sobie przez Holendrów, które były nieodłącznym punktem jej wejścia antenowego. Długo siedziały mi też w głowie zapowiedzi większości piosenek z 4. trójkowego topu wszechczasów z 1997 r., który jako nastolatek ciurkiem nagrywałem na kasety przez cały dzień.
To nie są doświadczenia niezwykłe – raczej typowe. Według rytmu dnia wyznaczanego przez Trójkę zaczęły też funkcjonować moje dzieci. I to dosłownie. Żeby nie spóźnić się na autobus do szkoły, śniadanie musiały zaczynać najpóźniej, gdy Tomasz Rożek odpowiadał na „Pytania z kosmosu”. Gdy Krystian Hanke wchodził z cyklem „Projekt Tata 3”, to był najwyższy czas myć zęby. Jeśli ubierając się, słyszeliśmy, jak Piotr Metz zaczyna kolejny odcinek swojego cyklu, w którym prezentował najważniejsze piosenki danego artysty, było wiadomo, że zdążymy tylko wtedy, jak autobus się spóźni. W tym tygodniu wypowiedzenia złożyli i Tomasz Rożek, i Piotr Metz. Ten ostatni na odchodnym pokazał SMS od szefa stacji z poleceniem dopilnowania, aby piosenka Kazika „Twój ból jest większy niż mój” nie pojawiła się na antenie.
Psucie Trójki nie zaczęło się z chwilą, gdy dyrektorowi radia nie spodobał utwór krytykujący sobiepaństwo Jarosława Kaczyńskiego. Nie zaczęło się, gdy odchodził Wojciech Mann w reakcji na zwolnienie Anny Gacek (podobno z powodu wady wymowy, która przez prawie 20 lat jakoś nie była przeszkodą). Można jeszcze wspomnieć zmuszenie do rezygnacji legend trójkowej rozrywki Artura Andrusa i Wojciecha Zimińskiego, a także dziennikarza Roberta Kantereita (którym nie pozwolono na jednoczesną pracę w TVN24).
Reklama