Ponad 2,3 tys. naczep samochodowych, każda po 24 tony – tyle toksycznych, rakotwórczych odpadów zostało zakopanych lub porzuconych na nielegalnych wysypiskach przez ostatnie dwa lata – ustaliła Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Gdyby te ciężarówki ustawić jedna za drugą, korek ciągnąłby się prawie 50 km. W sprawie tzw. małopolskiej mafii śmieciowej zarzuty postawiono w połowie maja 41 osobom, z czego 34 ma należeć do zorganizowanej grupy przestępczej. Porzucała ona lub zakopywała beczki pełne trujących substancji na terenie pięciu województw – małopolskiego, śląskiego, świętokrzyskiego, wielkopolskiego oraz podkarpackiego – i na działkach w Czechach. Do tej pory śledczy ustalili 26 takich miejsc w Polsce i u naszych południowych sąsiadów. Szacowane zyski grupy to 24–25 mln zł.

Reklama
Śledztwo prowadzone w Krakowie jest jednym z największych postępowań wymierzonych w mafię śmieciową, ale nie jest jedyne. Od ostatniej reformy inspekcji ochrony środowiska, która stanęła w jednej linii z policją i inspekcją transportu drogowego, udało się rozpracować kilka podobnych szajek zajmujących się nielegalnym składowaniem i porzucaniem odpadów. W Bytomiu zatrzymano właściciela firmy i dwóch jego pracowników, w Gliwicach pięciu podejrzanych o składowanie zbiorników z chemikaliami, w powiecie kieleckim cztery osoby, a w Olkuszu aresztowano dwie. Nie ma jednak wątpliwości, że to wierzchołek góry lodowej. – Toczymy inne postępowania, których skala jest podobna, może większa – mówił prokurator okręgowy w Krakowie Rafał Babiński.
Walka z mafią śmieciową przypomina starcie z mityczną Hydrą: w miejsce jednej odciętej głowy szybko odrastają trzy kolejne. Trudno się dziwić, skoro przepisy wciąż są dziurawe, nadzór nad rynkiem kulawy, a zarobić można miliony złotych.