Każda wojna kiedyś się kończy. Z tą będzie tak samo. Ale uwaga – nie mylmy chwilowego zawieszenia broni z trwałym pokojem. Ten drugi jest bowiem możliwy tylko w dwóch sytuacjach. Pierwsza: zainteresowane strony dojrzały do wypracowania i utrzymania rozsądnego kompromisu, uznając go za lepszy dla ich interesów niż walka. Druga: jedna z nich została tak osłabiona, że musi zgodzić się na rezygnację ze swoich aspiracji i to w długiej perspektywie.

Pokój? Jeszcze nie teraz

Ta konstatacja prowadzi do następnej smutnej i tragicznej – na prawdziwy pokój w Ukrainie na razie nie ma co liczyć. Co prawda dyplomaci działają, ale rozmowy na Białorusi (i nie tylko) prowadzone są na relatywnie niskim szczeblu. W dodatku, przynajmniej ze strony rosyjskiej, mają na celu raczej maskowanie prawdziwych intencji. Owszem, mogą doprowadzić do rozejmu. Kreml zechce być może kupić sobie w ten sposób czas na przegrupowanie sił i refleksję. A także na spokojne spacyfikowanie wewnętrznego oporu, który przybrał zaskakująco znaczące rozmiary. I nie chodzi tu jedynie o demonstracje uliczne czy listy otwarte (swoją drogą, ogromny szacunek dla odwagi tych nielicznych Rosjan, którzy podejmują ryzyko bycia przyzwoitymi), lecz również o – potencjalnie groźniejsze dla ekipy Władimira Putina i dla niego samego – próby buntu lub przynajmniej dystansowania się od wojny części oligarchów, a także cichą obstrukcję w szeregach armii.
Reklama

Paradoks sytuacji polega na tym, że aby móc liczyć na naprawdę trwały pokój w przyszłości, państwa NATO i sama Ukraina muszą podjąć jeszcze bardziej wzmożony wysiłek militarny niż do tej pory

Reklama
Zapewne i Ukraińcy, i ich zachodni sojusznicy zdają sobie sprawę z tej rosyjskiej gry. Skrwawiona Ukraina potrzebuje jednak chwili oddechu, co może spowodować, że dogada się z agresorem co do takiego „planu minimum”.
*Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji