Niektóre placówki oświatowe są poza wszelką kontrolą i to wykorzystują, ze szkodą dla wielu innych działających uczciwie i na wysokim poziomie – mówił we wczorajszym wywiadzie dla DGP minister edukacji Przemysław Czarnek. Zwracał uwagę na potrzebę zmian w przepisach, by to ukrócić. Dodając jednak, że ważne, by rykoszetem nie dostały szkoły stowarzyszeniowe czy katolickie. Tu jednak MEiN ma rozwiązanie.

Czarnek: Jestem za tym, z kontrolą nie trzeba było czekać

Jestem za tym, by z kontrolą w tego rodzaju placówkach nie trzeba było czekać, tylko aby można ją było zorganizować doraźnie. Tak, by nie było możliwości ukrycia dokumentacji, uzupełnienia jej ad hoc czy znalezienia powodu, dla którego kontrola nie może dojść do skutku - przekonywał minister. Przypominał, że w jednym worku z tymi placówkami, zgodnie z przepisami prawa, znajdują się wspomniane szkoły stowarzyszeniowe, katolickie. A one, zdaniem polityka, już dziś nie mają łatwego życia w kontakcie z niektórymi samorządami.
Reklama
Mam sygnały, że niektóre JST nie przekazały im jeszcze środków na podwyżki dla nauczycieli. Proszę pamiętać, że placówki prowadzone przez stowarzyszenia, fundacje są dla samorządów konkurencją. Przejmują im uczniów z ich własnych szkół. Dlatego bywa, że samorządy są często przeciwne temu, by powstawały na ich terenie, bo to oznacza, że część dzieci do nich odpłynie. Stąd uważam, że w przyszłości należy podjąć działania prawne, które doprowadzą do wydzielenia szkół niesamorządowych i uniezależnienia ich od samorządów, które niekiedy traktują je jak konkurencję – mówi minister.
Reklama

Plany MEiN

O co konkretnie chodzi? Według resortu takie placówki mogłyby podlegać bezpośrednio pod urzędy wojewódzkie i stamtąd byłaby im przekazywana dotacja. To jednak oznacza dużą zmianę w samych urzędach, bo konieczne byłoby odtworzenie wydziałów oświaty, a także poszerzenie składów kuratoriów, które dostałyby nowe zadania nadzorcze.
Stąd uważam, że rozwiązanie jest możliwe do przeprowadzenia, ale nie od razu – przyznaje szef MEiN.
Eksperci są sceptyczni. Ich zdaniem nie tworzy się przepisów pod incydentalne przypadki. Bo o takich tu mowa. To uogólnianie sytuacji. Ja z kolei mogę podać przykłady samorządów, gdzie szkoły katolickie mają się świetnie, choć miastem zarządza osoba daleka od PiS. Jednym z nich jest Częstochowa – mówi Marek Wójcik, pełnomocnik zarządu i ekspert ds. legislacyjnych w Związku Miast Polskich. I zauważa, że zmiany byłyby krokiem tylko w jednym kierunku – centralizacji zarządzania oświatą.

"Szkoły dzieli się na nasze i wasze"

Iwo Wroński jest dyrektorem szkoły stowarzyszeniowej w Krakowie. Z mojego punktu widzenia najważniejsze jest to, by pieniądze przewidziane z subwencji po prostu do nas trafiały. To, za czyim pośrednictwem, jest kwestią drugorzędną - mówi. Przypomina, że faktycznie zdarzały się sytuacje, gdy samorząd zwlekał z ich przekazywaniem. Jednak od około siedmiu lat współpraca z JST układa się wzorowo.
Zwraca uwagę, że może w niektórych miejscach w kraju funkcjonować przeświadczenie, że szkoły dzieli się na nasze (do których samorząd jako organ prowadzący dopłaca) i wasze (gdzie część obciążeń biorą na siebie rodzice, a subwencja pokrywa ok. 30 proc. kosztów). Pytanie jednak, czy MEiN myśli tylko o zmianie podmiotu dystrybuującego środki, czy to pomysł idący dalej (tego na razie nie wiadomo). Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli działać w oderwaniu od władz lokalnych. Mamy projekty realizowane we współpracy z JST. Życzyłbym sobie może więcej zrozumienia ze strony radnych dla specyfiki oświaty niepublicznej. Ale nie wyobrażam sobie, by z perspektywy władzy centralnej było jego więcej - dodaje Wroński.
Grzegorz Kubalski, wiceszef biura Związku Powiatów Polskich, również ocenia, że wspomniana przez ministra niechęć samorządów do szkół stowarzyszeniowych, w tym katolickich, to incydentalne przypadki.
Zawsze mogą mieć miejsce. Jednak zasady dotowania szkół są jasno określone w przepisach prawa oświatowego. I takie placówki otrzymują to, co z nich wynika. W perspektywie krótkoterminowej zmiana tego, kto będzie przydzielał subwencję, nic nie zmieni - mówi. Ale, dodaje, może wywołać zmiany w perspektywie długoterminowej. Kolejnym elementem tej układanki może być bowiem modyfikacja tego, kto będzie wydawał zgodę na powstawanie tego rodzaju szkół, a w konsekwencji zasad ich finansowania.
Nasi rozmówcy mają przypuszczenie, z czego mogą wynikać zawirowania w niektórych samorządach związane z dotowaniem szkół stowarzyszeniowych. Tłumaczą: dotacja jest naliczana w wysokości części oświatowej subwencji ogólnej przewidzianej na tego rodzaju szkoły. Ale bywa, że w skali roku subwencja rośnie. Brakuje jednak przy tym określenia, na co dokładnie te pieniądze i dla kogo są. Mniejsze gminy, które nie mają stałej obsługi prawnej, nie wiedzą, na co mogą je przekazać. Zanim uzyskają odpowiedzi na te pytania, mija czas. Dlatego mogą zostać posądzone o to, że działają na niekorzyść szkół, które działają na ich terenie, bo nie wypłacają środków od razu.
Eksperci zauważają też: jeśli rodzice przenoszą dzieci do szkół stowarzyszeniowych, powinno być to sygnałem, że placówki publiczne nie odpowiadają na ich potrzeby i czas na zmiany. Nie chodzi tylko o podstawę programową. Nie zapominajmy, że w tego rodzaju szkołach głos rodziców jest lepiej słyszalny - stwierdza Grzegorz Kubalski. ©℗