W minioną środę do kraju powrócił składający się z 98 osób kontyngent humanitarny polskiej policji, który został powołany, aby wesprzeć miejscowe służby w rozminowywaniu oraz neutralizowaniu materiałów wybuchowych na Ukrainie. Polscy pirotechnicy-minerzy w ciągu pięciu miesięcy znaleźli blisko 2 tys. sztuk materiałów niebezpiecznych i wybuchowych, w tym miny, granaty czy pociski artyleryjskie. W czwartek zostali oficjalnie powitani przez prezydenta Andrzeja Dudę, który wręczył im odznaczenia państwowe.

Reklama

Nadkomisarz Funkiendorf pytany był o to, co dla niego osobiście było najtrudniejsze podczas misji na Ukrainie. - Najtrudniejszy był kontakt z dziećmi (...) ciężko mówić o dzieciństwie, jak się go nie ma - powiedział.

My, jako dzieci biegaliśmy z zabawkowymi karabinami i była to zabawa. A dzieci mają to do siebie, że jeżeli znajdą niebezpieczne urządzenia, szczególnie chłopcy to będą chcieli je wykorzystać w jakikolwiek sposób. Nawet nieprzemyślany, bo one nie mają wiedzy, jakie są następstwa zabawy granatem F1, miną przeciwpiechotną, czy nie mówiąc już o minieprzeciwpancernej. Zabawa takimi urządzeniami kończy się fatalnie - podkreślił.

Reklama

"Pomysły mieli różne. Bestialskie, bo cóż im winne są dzieci"

Nadkomisarz został również zapytany czy podczas misji polscy saperzy mieli do czynienia z minami pułapkami. - Nie spotkaliśmy się z nimi bezpośrednio, ale jak przyjechaliśmy to mieliśmy szkolenie z DSNS (Państwowa Służba ds. Sytuacji Nadzwyczajnych), ponieważ chcieliśmy uzyskać jak najwięcej informacji na co możemy się natknąć. Też dla naszego bezpieczeństwa - mówił.

Podczas tych szkoleń pokazywali nam filmiki i zdjęcia, gdzie Rosjanie faktycznie ukrywali miny pułapki w różnych miejscach. Były w szafkach kuchennych, szklankach, przy drzwiach, lodówkach, zabawkach, wózkach, kołyskach. Gdzie tylko można było, tam oni ukrywali te urządzenia - wyliczył.

Reklama

Wskazał, że były to prostej budowy urządzenia, zazwyczaj zrobione z granatów F1 z tylko "zabezpieczoną łyżką". - Przykładowo w momencie otwarcia drzwiczek, czy podniesienia jakiegoś przedmiotu wywoływało to detonację - tłumaczył.

Pomysły mieli różne. Bestialskie, bo inaczej tego nie można nazwać, bo cóż im winne są dzieci. Zresztą cóż im winni są cywile tak naprawdę. W XXI wieku mordowanie cywilów z premedytacją jest absolutnie niedopuszczalne - dodał policjant.

Bomby kasetowe? "Tak, trafialiśmy na ich części"

Dowódca kontyngentu pytany o to, czy Rosjanie używali również do zaminowywania terenu bomb kasetowych, odpowiedział, że natrafiał on na części takich bomb. Podkreślił, że ich używanie jest zabronione międzynarodowymi konwencjami, więc nie powinno mieć ono miejsca, jednak, jak zauważył - "Rosjanie rządzą się swoimi prawami".

Nadkomisarz zaznaczył, że jego zespół trafiał również na zakazane konwencjami miny POM, które mają czujniki mogące wykryć ludzki krok (odróżniają go od kroku zwierząt). Dodał, że spotkał się on pełnym przekrojem "wszystkiego co jest użytkowane powiedzmy od czasów II wojny światowej do dziś". Zaznaczył, że przeważał sprzęt z lat 80.

Pytany o to, czy wróciłby na Ukrainę, gdyby była taka wola polityczna, od razu odpowiedział, że tak. Dodał, że wie, że wróciłoby również wielu z jego ludzi wchodzących w skład kontyngentu. Zaznaczył, że praca ta i niesienie pomocy ludziom w potrzebie przynosi ogromną satysfakcję, której nie da się przeliczyć na żadne pieniądze.

Widząc satysfakcję drugiego człowieka któremu, nie wiem czy może nie zabrzmi to zbyt górnolotnie, że uratowałeś życie, ale któremu pomogłeś normalnie funkcjonować i wracać do tego życia, to nie ma takich pieniędzy, które są w stanie to wrócić. Jestem o tym przekonany - powiedział.

Bartłomiej Figaj, Adrian Kowarzyk