Brytyjscy przełożeni sierż. Antoniego Głowackiego, byłego instruktora z dęblińskiej „Szkoły Orląt”, nie chcieli wierzyć, że potrafi pilotować myśliwce. Uznawali, że polscy piloci w najlepszym razie mogą latać bombowcami. Mimo to Głowacki od stycznia 1940 r. uparcie walczył o przydział do któregoś z dywizjonów myśliwskich. Jego starania zauważono dopiero po 10 lipca, gdy Luftwaffe rozpoczęło wielką, powietrzną ofensywę. Codziennie ginęli brytyjscy piloci i ludzkie rezerwy szybko topniały. Świadom tego premier Winston Churchill wygłosił 20 sierpnia w Izbie Gmin dramatyczne przemówienie. Nigdy w dziejach ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym. Wszystkie serca są z pilotami myśliwców, których błyskotliwe akcje możemy dzień po dniu oglądać na własne oczy – mówił.
Sierżant Głowacki doczekał się wreszcie przydziału do 501 Dywizjonu Myśliwskiego RAF. Cztery dni później, 24 czerwca o godz. 10 rano, wraz ze swą jednostką wystartował, by przechwycić nad Dover niemieckie samoloty ciągnące na Londyn. Zakręciliśmy w ich kierunku i eskadra A zaatakowała tylną formację bombowców, a ja zobaczyłem z tyłu niemieckie myśliwce atakujące Eskadrę B. Wdałem się w walkę kołową z Me 109, którego zestrzeliłem. Samolot przeciwnika, za którym poleciałem w dół, uderzył w ziemię i eksplodował” – zapisał sucho w raporcie zaraz po powrocie. W tym czasie mechanicy uzupełnili paliwo i amunicję w jego hurricane Mk I. Tuż przed godz. 13 polski pilot znów był w powietrzu. Zestrzeliłem Ju 88, który w płomieniach spadł do morza. (...) Zaatakowałem Me 109 i zestrzeliłem go w płomieniach – zaraportował po powrocie. Szybko zjadł obiad i znów poleciał nad Dover. Me 109 eskorty zatoczyły koło i zaatakowały od strony słońca. Związałem się w walce kołowej z Me 109 i zestrzeliłem go w płomieniach. Ponownie nabrałem wysokości i od tyłu zaatakowałem ostatni samolot w formacji bombowców i wystrzeliłem resztę amunicji. Zauważyłem, że z jego silników zaczął wydobywać się biały dym, a obserwatorzy na lotnisku widzieli, jak spadał na ziemię – raportował.

As w pięć godzin

Reklama
Po ośmiu godzinach polski pilot miał na swym koncie pięć potwierdzonych zestrzeleń, co dawało prawo do tytułu „asa myśliwskiego” RAF-u. Jeśli Anglicy nadal mieli wątpliwości, czy Polacy potrafią latać, to ostatecznie rozwiał je 30 sierpnia 1940 r. por. Ludwik Paszkiewicz.
Reklama