Jak nietrudno zauważyć, wśród hierarchów zamieszanych w tworzenie klimatu sprzyjającego nadużywaniu władzy i używaniu życia przeważają oficjalni obrońcy tradycji i ortodoksji. Nie, nie znaczy to wcale, że jeżeli ktoś wiernie stoi przy każdej literze nauczania Kościoła, to prowadzi nieokiełznane życie seksualne (lub choćby ułatwia je kolegom z pracy).
Ortodoksyjni tradycjonaliści wierzący nawet w dziwaczny zapis o nieomylności papieża w sprawach wiary i w specjalne „okienko czasowe” (8 grudnia, godz. 12–13), w którym uzbrojona w chronometr Maryja lepiej słyszy wiernych, często są ludźmi prawymi i szlachetnymi. Rzecz w tym, że ci, którzy wybrali Kościół z pobudek innych niż duchowe, w dość naturalny sposób mkną pod parasol „najgorliwszych obrońców tradycji”.
W rzeczywistości są mało zainteresowani doktrynalnymi sporami, lecz wygodnie im jest manifestować odwrotną postawę. Trudniej się ich wówczas atakuje, bo przecież są strażnikami czystości wiary – nie jak ci księża lewacy, którzy coś tam po swojemu mędrkują! Sami mają za to większą swobodę ataku na nie dość prawowiernych.
Reklama
Na ich reputacji, dopóki nie wyjdą na wierzch sprawki w ogóle niezwiązane z doktryną, nie leży żaden cień. Przeciwnie, to jest pierwszy szereg obrońców dziedzictwa…. Intelektualnie niemrawy, ale „wierny”. Z sercem wychłodzonym, za to czujnym.
Reklama