W jednym miejscu bilet na pociąg i transport w największych miastach, do tego rezerwacja hotelowa i ubezpieczenie zdrowotne. I wszystko w przystępnych cenach – takie rozwiązanie byłoby wręcz idealne dla Polaków udających się obecnie na wakacje. Coś takiego zresztą w Polsce już mieliśmy: to projekt Polish Pass, stworzony przez spółkę PL.2012 z myślą o Euro i z którym wiązano nadzieje także po turnieju.
Jak usłyszeliśmy w spółce (obecnie PL.2012+), po wygodnym i sprawdzonym przez kibiców narzędziu pozostało jedynie wspomnienie. I to mimo że ze strony samej spółki płynęły sygnały, że Polish Pass mógłby przyjąć się w naszym kraju na stałe, także po turnieju. Prowadzono już nawet rozmowy w tej sprawie z Polską Organizacją Turystyczną (POT). Rozmowy jednak skończyły się na niczym.
To, że do takich rozmów doszło, potwierdzają przedstawiciele POT. – Ministerstwo podjęło decyzję, że spółka PL.2012 będzie kontynuować działalność pod inna nazwą. Spółka zdecydowała, że Polish Pass może jej i Ministerstwu przydać się w dalszej działalności. Dlatego zrezygnowano z rozmów – tłumaczy nam Mirosław Nalazek, dyrektor departamentu systemów informacyjnych POT. Dodaje, że pojawił się szereg innych problemów. Polish Pass miał być utrzymywany w takiej postaci, w jakiej został stworzony. – A przecież każda impreza jest inna, co wiązałoby się z przeprojektowaniem aplikacji – mówi dyrektor Nalazek. Wymagałoby to też negocjacji z partnerami, a ponieważ Euro 2012 było wyjątkową imprezą, rozmowy wówczas prowadziło się dużo łatwiej.
Jak sprawę komentuje spółka PL.2012+? – Polish Pass był to projekt dedykowany UEFA Euro 2012. Spółka stworzyła go z myślą o setkach tysięcy kibiców, którzy planowali podróż do Polski na piłkarskie mistrzostwa Europy. Na etapie wprowadzania tego produktu, PL.2012 koncentrowało się przede wszystkim na tym, by Polish Pass jak najlepiej zafunkcjonował podczas Euro 2012. To się udało – przekonuje Piotr Glinkowski z PL.2012+.
Zarówno spółka, jak i Ministerstwo Sportu i Turystyki unikają odpowiedzi na pytanie, ile pieniędzy wydano na stworzenie i utrzymanie Polish Pass. Tak czy inaczej dobrze zapowiadający się projekt trafił do kosza, a urlopowicze muszą liczyć na pojedyncze aplikacje i narzędzia, które sami znajdą w Sieci.



Reklama

Dziennik.pl podpowiada zmotoryzowanej części Polaków udających się na wakacje, jakimi aplikacjami powinni się zainteresować:

iPolak
narzędzie przygotowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych do ściągnięcia z App Store i Google Play. Znaleźć w niej można szereg praktycznych informacji, m.in. adresy polskich placówek dyplomatycznych za granicą (wraz z możliwością wyznaczenia trasy do najbliższej z nich), ostrzeżenia o niebezpieczeństwach na świecie czy niezbędne informacje dotyczące podróży.

Going Abroad
To aplikacja przygotowana specjalnie na sezon wakacyjny przez Komisję Europejską. Dzięki niej łatwiej będzie przygotować się do podróży samochodem po krajach UE i uniknąć mandatów. A jak przyznał wiceprzewodniczący Komisji ds. transportu Siim Kallas, pewne przepisy i znaki drogowe nie są jednakowe w całej Unii.
Dzięki programowi przeznaczonym na smartfony dowiedzieć się można np. jak szybko można jechać hiszpańskimi autostradami, gdzie niezbędny jest kask w podróży rowerem czy jakie jest obowiązkowe wyposażenie bezpieczeństwa w samochodzie w poszczególnych państwach członkowskich.

Reklama

Autem za granicę
Mobilna aplikacja przygotowana przez stowarzyszenie Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego posiada podobną funkcjonalność, co program „Going Abroad”. Ale zamiast 28 krajów UE obejmuje ich aż 40 – włącznie np. z Islandią, Albanią i Macedonią. Twórcy aplikacji zwracają szczególną uwagę na kruczki prawne, na które złapać mogą się Polacy. Jako przykład wskazują m.in. to, że w Czechach, Francji, Austrii i Danii obowiązuje całkowity zakaz używania antyradarów i GPS-ów z funkcją powiadamiania o kontroli prędkości, a za ich używanie grożą bardzo wysokie kary.

Nawigacja i mapy offline
Choć od 1 lipca radykalnie spadły ceny roamingu w państwach Unii Europejskiej, w dalszym ciągu nierozważne korzystanie z transmisji danych może słono kosztować. Dlatego jeśli chcemy korzystać np. z nawigacji samochodowej za pośrednictwem smartfona, najlepiej wyposażyć się w mapy, które ściągane są na telefon i nie wymagają połączenia z Internetem (co jest standardem w przypadku tanich, kosztujących kilkadziesiąt eurocentów nawigacji). Stąd większość popularnych aplikacji to koszt nawet kilkudziesięciu euro – np. Navigon czy TomTom. Można jednak wybrać rozwiązanie pośrednie np. kupując polską AutoMapę. W wersji na Europę pakiet startowy kosztujący 0,89 eurocentów zapewnia pełną funkcjonalność przez siedem dni. Jeśli ktoś wybiera się na dłuższy urlop, może przedłużyć subskrypcję na kolejny tydzień, choć już w cenie 4,49 euro. Ale w dalszym ciągu to dużo taniej niż kupno pełnej nawigacji z dożywotnią subskrypcją.

Nie daj się fotoradarom
W Polsce używanych jest ponad 300 fotoradarów GITD oraz niemal drugie tyle gminnych. To jednak nic w porównaniu z najbardziej rozwiniętymi państwami Europy Zachodniej, mającymi w dyspozycji nawet po kilka tysięcy urządzeń. Nie brakuje jednak aplikacji, zwykle darmowych, które są w stanie ostrzegać nas przed punktem pomiarowym (należy wcześniej sprawdzić, czy w kraju, którym będziemy jechać, jest to legalne). Na polskich drogach przydatny może być program Yanosik, TomTom Fotoradary PL czy AutoRadar. Nie brakuje programów na zagraniczne drogi, jak np. iSpeedCam, Speedometer czy programy przeznaczone dla wybranych krajów – Speed Cameras UK czy iRadar USA.