Spotkanie lepiej nie mogło zacząć się dla Katalończyków. Już w 6. minucie prowadzenie ekipie gości dał Andreas Christensen. Duńczyk strzelił gola głową po stałym fragmencie gry.

Reklama

W 18. minucie było już 1:1. Vinicius Junior wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Lucasie Vazquezie. Po obejrzeniu powtórek można jednak mieć wątpliwości, czy decyzja sędziego była prawidłowa. Bardziej wygląda, że to piłkarz Realu sam zahaczył o nogę obrońcy Barcelony, niż Katalończyk dopuścił się przewinienia.

Jeszcze przed przerwą Barceloną od drugiego gola dzieliły centymetry. Po sytuacyjnym strzale Lamina Yamala piłkę z linii bramkowej wybił Andrij Łunin. Piłkarze Barcelony sugerowali sędziemu, że futbolówka całym obwodem znalazła się w bramce, ale analiza VAR to wykluczyła.

Reklama

W 64. minucie boisko opuścił Lewandowski. Polakowi nie można odmówić chęci i zaangażowania, ale tego wieczoru to nie był jego mecz.

Pięć minut po zejściu Lewandowskiego z murawy jego drużyna ponownie wyszła na prowadzenie. Tym razem bramkarza "Królewskich" pokonał Fermin Lopez. Odpowiedz Realu była niemal natychmiastowa. Do remisu doprowadził Vazquez.

Ostatnie słowo w tym meczu należało do "Królewskich". W doliczonym czasie gry gola na wagę zwycięstwa strzelił Jude Bellingham.

Real zapisał na swoim koncie kolejne trzy punkty i ma już 11 "oczek" przewagi nad drugą w tabeli Barceloną. To praktycznie oznacza, że piłkarze z Madrytu już mogą mrozić szampany. Tylko kataklizm może pozbawić ich mistrzowskiego tytułu.